Renault Zoe to w pełni elektryczny samochód. Obecnie dostępna jest druga, poliftowa wersja, która oprócz delikatnych zmian stylistycznych zyskała też większą baterię 52kWh. Dzięki tej większej baterii w teorii zasięg wynosi 395km. A jak to wygląda w nieoptymalnych warunkach? Na początek zapoznajmy się z samym samochodem, który posłużył do testu.
Stylistyka Renault Zoe
Renault Zoe po liftingu w moim odczuciu jest trochę mniej futurystyczne od poprzednika. Praktycznie nie ma większych różnic względem pierwszej generacji. Jedną z największych zmian są tylne lampy, które w poprzedniej wersji były białe, przez co były trochę bardziej futurystyczne.
Delikatnie zmodyfikowane są również zderzaki. Bez zmian został duży znaczek Renault z przodu, który wyróżnia się na tle reszty elementów, gdyż cała reszta jest bardziej podłużna.
Wnętrze
W środku jest przyzwoicie. Siedziałem w droższych samochodach, które były gorsze pod względem zastosowanych materiałów. Wirtualne zegary, które są tu dostępne, to praktycznie już standard w elektrykach.
Wstawka na desce rozdzielczej obszyta ekoskórą pozytywnie wpływa na odbiór wnętrza samochodu – sprawia wrażenie segmentu premium. Na środku jest duży… tablet, niestety mimo stosunkowo małego przebiegu samochodu nosi widoczne ślady zużycia.
Wnętrze jest dobrze przemyślane, znajdziemy tu kilka przydatnych schowków i półeczek. Pomiędzy fotelami znajdziemy półkę z dźwignią zmiany biegów podobną do tej z Captura, jest nawet miejsce gdzie indukcyjnie naładujemy telefon.
Spore zdziwienie spotkało mnie przy ustawianiu fotela. Fotel kierowcy nie posiada regulacji wysokości. Spowodowane jest to prawdopodobnie obecnością akumulatora, który jest pod fotelem, ale mimo wszystko brak wspomnianej regulacji był dość zaskakujący.
Zasiadając z tyłu mamy kolejne zaskoczenie. Z tego samego powodu, z jakiego fotel przedni pozbawiony został regulacji wysokości, podłoga z tyłu też powędrowała wyżej. Wymaga to wprawdzie przyzwyczajenia, jednak nie jest to niewygodne. Po prostu jest inaczej. Miejsca z tyłu nie ma zbyt wiele, ale w końcu jest to samochód bardziej miejski. Samymi wymiarami Renault Zoe zbliżone jest do modelu Clio. Bagażnik jest głęboki, ale przydałaby się choćby jakaś kieszeń na przewód do ładowania.
Osiągi i test temperaturowy
Przechodząc do właściwego zagadnienia tego testu, czyli jak się sprawdza testowany samochód elektryczny w chłodniejszych temperaturach.
W dniu, w którym odbierałem Zoe była temperatura 11 stopni C. Jak wiadomo, baterie najlepiej radzą sobie w okolicach 20 stopni C, więc do idealnych warunków trochę brakowało. Ze spokojem jednak energii wystarczyło na przejechanie 315km trasy. Nie jest to niecałe 400km jak jest oficjalnie deklarowane, jednak należy uznać, że wynik jest dobry zwłaszcza biorąc pod uwagę, że całą trasę pokonałem autostradą.
Następne kilka dni użytkowania Renault Zoe spędzałem w mieście i jeździłem na niedalekich trasach. Auto spisywało się bardzo dobrze. Jedną z funkcji, która najbardziej przypadła mi do gustu jest możliwość przygotowania samochodu do jazdy na określoną godzinę. W moim przypadku było to ogrzanie samochodu rano zanim do niego wsiadłem. Bardzo przyjemnie wsiada się do samochodu nagrzanego do temperatury 20 stopni C.
Oczywiście można powiedzieć, że jak są podgrzewane fotele, a w Renault Zoe są, to większej różnicy nie będzie. Mimo to jest dużo przyjemniej, kiedy już powietrze w aucie jest ciepłe, a szyby nie są zaszronione.
Jeśli chodzi o ładowanie z domowego gniazda 230V to jest powolne, naprawdę powolne. Praktycznie codziennie ładowałem z około 60%. Maksymalnie naładowałem do 86% przez osiem godzin.
Po tygodniu nadszedł czas oddania tego pojazdu, czyli czekała mnie trasa powrotna o długości ponad 300km. Bateria przy starcie podróży miała niecałe 75%, więc całkiem nieźle. Trasę zaplanowałem tak, aby na pierwszej ładowarce doładować się do ponad 80%, a po przejechaniu 200km podłączyć się do kolejnej szybkiej ładowarki i doładować się ponownie do 80%. W planowaniu nie uwzględniłem jednak jednego bardzo istotnego czynnika – temperatury.
Rano przywitały mnie tylko 3 stopnie C, ale ruszamy. Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie po 25km, czyli przy pierwszym doładowaniu. Podłączyłem samochód do ładowania, które… co chwilę przerywało się ze względu na „tryb bezpieczny akumulatora” spowodowany zbyt niską temperaturą. Przynajmniej tak się spodziewam, gdyż żadnej innej informacji nie uzyskałem, ani z komunikatów ze strony auta, ani z instrukcji obsługi.
W końcu po kilku próbach udało się podłączyć w sposób trwały i rozpoczęło się ładowanie, które trwało dość długo. W godzinę zyskałem dodatkowe około 15% baterii, co według komputera pokładowego, miało dać mi bezpieczne ponad 300km. W połowie drogi uświadomiłem sobie jak duży błąd popełniłem ufając wyliczeniom komputera. Kiedy zostało mi do planowanej ładowarki 90km bateria pokazała 29% pojemności, czyli prawie 60% zeszło na 110km. Moja wyznaczona wstępnie ładowarka była w tym momencie najbliższą, jaką miałem w zasięgu.
Pozostałą cześć drogi spędziłem w ciszy, a towarzyszył mi tylko chłód. Wyłączyłem wszystkie odbiorniki energii, jakie były, w nadziei, że to coś da. Stres oczywiście rósł z każdym przyśpieszeniem. Nawet, gdy byłem już 10km od punktu uzupełnienia energii – w końcu pozostało już tylko 8%. Moja radość była ogromna, kiedy w końcu zobaczyłem ładowarkę w zasięgu wzroku.
Następną godzinę spędziłem z gorącą kawą w ręce i kablem podłączonym do samochodu. Szybkie ładowanie było w tym przypadku bardzo przydatne, bo po tej godzinie było już 79% baterii i ponownie zasięg sięgał prawie 300km, a do celu pozostało mi już tylko 100km. Wyruszyłem ponownie dużo spokojniejszy i tym razem już nie w kompletnej ciszy. Włączoną miałem klimatyzacje, grzanie fotela oraz kierownicy – trzeba było sobie jakoś odbić wcześniejsze przeżycia. Cel osiągnąłem już bez problemu i byłem nawet tak zadowolony z zakończonej sukcesem podróży, że nie sprawdziłem na koniec stanu akumulatora.
Podsumowanie
Każdy wie, że zasięg samochodów elektrycznych zależny jest od temperatury. Miałem okazję przekonać się na własnej skórze. Po całej tej przygodzie coraz bardziej jestem zdania, że Polska nie jest jeszcze przygotowana na samochody elektryczne, albo samochody elektryczne nie są jeszcze gotowe na nasz klimat. Mało ładowarek i dość niskie temperatury jesienią i zimą skutecznie będą utrudniać korzystanie elektryków.
Patrząc jednak na samo Renault Zoe musze przyznać, iż spodobał mi się ten samochód. Do codziennej jazdy na krótszych odcinkach był wyśmienity, zwłaszcza przez funkcję dogrzewania się na postoju. Jazda nim sprawia dużo frajdy, wykończenie wnętrza jest bardzo przyjazne, samochód jest zrywny, cichy i wygodny – do miasta wręcz idealny. Cały czas nie miałem wrażenia, że przy jego projektowaniu i produkcji coś zostało zaoszczędzone.
Dziękuję firmie Renault Polska za użyczenie samochodu do testu. Link do konfiguracji https://www.motonews.pl/auta-nowe/auto-10618-renault-zoe.html