Kia Sportage jest jednym z najlepiej sprzedających się samochodów w Polsce. Widać to nie tylko w statystykach, ale również na drogach. Dlaczego ten crossover jest tak chętnie kupowany? Żeby się przekonać, postanowiłem nieco wymęczyć Sportage z 2-litrowym turbodieslem i napędem na cztery koła.
Sądząc po liczbie tych aut na polskich ulicach, nadwozie tej Kii powinni znać wszyscy. Mnie do gustu szczególnie przypadł przód auta. Duży grill z masywną ramką, do tego światła ostro wciągnięte w głąb nadwozia – Sportage ma wygląd agresora. Na tym jednak nie koniec. Jak każde uterenowione auto, mały SUV z Korei został ubrany w mocno rozdmuchane nadkola. Dodatkowo wrażenie, że stoi przed nami samochód terenowy potęgują plastikowe dokładki. Z ich pomocą Kia optycznie podniosła auto. Czarny pas ciągnie się właściwie wokół całego samochodu i kontrastując z jaskrawym, pomarańczowym lakierem, wtapia się w cienie. Dzięki temu Sportage sprawia wrażenie zawieszonej kilka centymetrów wyżej niż w rzeczywistości.
Nieco mniej niż reszta nadwozia podoba mi się tył auta. Chociaż trudno powiedzieć, żeby był brzydki, nieco odstaje od schludnych boków i przodu. Kii należy się tu jedynie pochwała za sprytne zamaskowanie dużej wysokości bryły auta wcześniej wspomnianym czarnym tworzywem. Z tyłu plastikowy pas sięga bardzo wysoko – do samej klapy bagażnika.
Znacznie lepiej jest we wnętrzu. Chociaż królują tu tworzywa sztuczne, wszystko zostało zaprojektowane schludnie. Kontrowersje mogą wzbudzać tylko pomarańczowe boczki drzwi, ale bez nich w środku byłoby raczej ponuro. Kontrastujący kolor był dobrym pomysłem na ożywienie wnętrza.
Niestety nie wszystkie plastiki są przyjemne w dotyku. Nie brakuje twardych powierzchni, ale należy pamiętać, że w segmencie niedrogich crossoverów istotny jest też aspekt praktyczny. Łatwiej byłoby zabrudzić lub uszkodzić skórzane obicie. Są więc dwie strony medalu i to, czy będziemy dostrzegać w tych plastikach wadę czy zaletę, zależy wyłącznie od naszych potrzeb.
Ponieważ zabrałem tę Kię w teren, przekonałem się, że te tworzywa sztuczne nie są takie złe, jakimi niektórzy je malują. Nie martwiłem się, że uszkodzę delikatne boczki ze skóry, kiedy musiałem wyjść z auta przez okno. Nie martwił mnie też piach, którego nasypała się do wnętrza cała masa, bo wiedziałem, że później, wystarczy 10 minut z odkurzaczem, ewentualnie wilgotną ściereczką, by doprowadzić kabinę do porządku.
Już bez potrzeby prowadzenia dalszych dywagacji Sportage’owi można przyznać punkt za ergonomię. Rozmieszczenie przyrządów jest wygodne, kierowca wszystko ma w zasięgu ręki i wzroku. Niektórzy mogą się jedynie skarżyć na widoczność w środkowym lusterku. Tylna szyba jest dosyć wąska, co w połączeniu z jej wysokim usytuowaniem sprawia, że o ile w ruchu drogowym nie ma problemu z obserwacją otoczenia, to przy manewrowaniu może pojawić się problem. Na szczęście, ponieważ mój egzemplarz testowy to najbogatsza wersja wyposażeniowa XL, po wrzuceniu wstecznego po lewej stronie lusterka wyświetla się obraz z kamery umieszczonej w klapie bagażnika.
Jak widać, kierowca może trochę pomarudzić. Powodów do narzekania nie powinni mieć za to pasażerowie tylnej kanapy. Dzięki płaskiej podłodze i dosyć dużej odległości między fotelami przednimi a kanapą, wygodnie zasiądą tam trzy dorosłe osoby. Co ciekawe, w Sportage można znaleźć coś, co wciąż jest rzadkością u innych producentów – podgrzewane tylne siedzenia. Oczywiście to nic nowego dla np. Mercedesa, ale Kia, która należy do marek o bardziej przystępnych cenach, takimi rozwiązaniami raczej zaskakuje.
Na pokładzie mojej testowej Kii można było znaleźć również tempomat, dwustrefową klimatyzację oraz przyzwoity system audio. Przyjemnym dodatkiem, jedna niekoniecznie niezbędnym, był podwójny dach panoramiczny z otwieraną częścią przednią.
Dużo bardziej niż przeszklony sufit przydałby się nieco większy bagażnik. Ten w Sportage jest raczej przeciętny, jak na auto tych rozmiarów. Ma on pojemność 465 l i jest w miarę ustawny. Przeszkadzają tylko wystające nadkola. Niestety podłoga jest dosyć wysoko usytuowana. Jest to wymuszone pełnowymiarowym kołem zapasowym, które zabiera mnóstwo miejsca. Na pochwałę zasługuje za to rozmiar otworu wsadowego. Dostęp jest niemal tej samej szerokości, co sam bagażnik.
Pasażerowie na miejscu, bagaże zapakowane, możemy ruszać w drogę. Najpierw trzeba się przedrzeć przez miasto. 2-litrowy turbodiesel pozwala przemieszczać się bardzo sprawnie. 184 KM zapewniają solidny ciąg, jednak niekoniecznie „od samego dołu”. Przy każdym mocniejszym „depnięciu” w skrajnie prawy pedał do pracy musi włączyć się więc automatyczna skrzynia biegów. Redukcja nie następuje zbyt szybko. Niestety ta przekładnia nadaje się raczej do spokojnego podróżowania. Przy dynamicznej jeździe mogłaby wykazywać trochę więcej wigoru.
Kia podaje, że Sportage z napędem na 4 koła, automatem i 184-konnym motorem powinien zużywać w mieście 9,1 l/100 km. Sporo, a w praktyce jest jeszcze więcej. Przy spokojnej jeździe, ale bez szczególnego opóźniania jadących za nami, ten crossover zużywa około 10 l oleju napędowego na 100 km. W trasie wynik ten zmniejsza się do około 7 litrów, jeśli nie szarżuje się na autostradzie. Ponieważ silnik do tego nie zachęca, można powiedzieć, że problemu nie ma.
Jest za to inny. No właśnie – silnik, który raczej nie zachęca do szybkiej jazdy. I rzecz nie leży w jego charakterystyce czy samej mocy. Jest on na tyle żwawy, że można go uznać za jednostkę w zupełności wystarczającą. Problem tkwi jedynie w jego dźwięku. Producenci odzwyczaili nas już od słyszalnego w kabinie klekotania diesli. Sportage nieco kuleje pod względem akustycznej separacji kabiny i komory silnika.
Trasa za nami, dotarliśmy na miejsce. Przyprowadziłem Kię na poligon wojskowy pełen podjazdów, sypkiego materiału i solidnych nierówności. Być może nie skusiłbym się na postawienie takiego wyzwania temu dosyć cywilizowanemu crossoverowi, gdyby nie wyróżniające się naklejki, którymi Kia go przyozdobiła. Dumny napis otaczający zarys gór głosi: „Kia SUVivals adventure club”. Skoro mamy tu napęd „na cztery łapy” i ambitnie brzmiące napisy z każdej strony auta, to sprawdzimy co ta maszyna potrafi.
We znaki od początku daje się brak krótszej jedynki. Nikt nie oczekuje od tego auta reduktora, chociaż jeszcze kilkanaście lat temu był on oferowany w Sportage. Teraz czasy się zmieniły. Gdyby jednak w zastępstwie pojawiła się nieco skrócona jedynka, jak np. w Pandzie 4×4, nikt by raczej nie narzekał.
Przy pierwszej nadarzającej się okazji sprawdziłem wykrzyż tej Kii. Niestety nie powala on na kolana. Do samochodu terenowego przez przynajmniej małe „t” temu crossoverowi brakuje kilku ładnych centymetrów.
Mało kto o tym myśli przy wybieraniu wyposażenia do SUV-ów i crossoverów, ale w terenie niezastąpiona okazała się kamera cofania. Jak już wspomniałem, widoczność przez tylną szybę jest przeciętna, więc cofanie po wyboistym i pełnym przeszkód obszarze, przebiega wygodniej z tą małą pomocą.
Jeszcze zanim ruszyłem na poligon martwiła mnie jedna cecha nadwozia Sportage – przeciętny kąt natarcia. Przód niestety znacznie wystaje przed przednią oś. W praktyce okazało się, że jest lepiej, niż wstępnie mi się wydawało. Sportage dosyć dobrze radzi sobie z podjazdem pod nawet dosyć strome wzniesienia. A jeśli już wjedzie, to i zjedzie, ponieważ kąt zejścia jest o wiele większy niż natarcia. Problemem mogą być jedynie gwałtowne ataki na wzniesienia. Kiedy nadwozie przysiądzie na podjeździe, można przytrzeć plastikową osłoną o ziemię.
Sportage pokazała, że z napędem na cztery koła radzi sobie dosyć dobrze w niewymagającym terenie. W końcu przyszedł jednak moment, kiedy się poddał. Kia osiadła brzuchem na bardzo sypkim szczycie. Dlaczego? Powody były dwa. Pierwszym był kąt rampowy, który jednak w mało którym SUV-ie jest na poziomie dającym dobrą dzielność terenową. Drugim były opony. To już niepierwszy mój samochód testowy, który pretenduje do miana w miarę sprawnego terenowca, a na jego oponach widnieje napis „environment”. Hankook Optimo K415 bardzo dobrze spisywały się na asfalcie, były dosyć ciche i przyzwoicie trzymały auto w ryzach na zakrętach. Niestety w terenie, szczególnie pełnym luźnego materiału, dają one o wiele za mało trakcji. Ostatecznie po pół godziny kopania i ułożeniu gałęzi pod kołami, auto jakoś wykaraskało się z opresji. Pomógł tutaj dosyć dobrze działający napęd na cztery koła.
Ile kosztuje to, mimo wszystko, uniwersalne auto? Skoro jest takim hitem w Polsce, nietrudno zgadnąć, że cena jest przystępna. Sportagem można wyjechać z salonu zostawiając w nim 68 800 zł, jednak nie dostaniemy wtedy np. napędu na 4 koła, automatycznej skrzyni biegów, o dwustrefowej klimatyzacji i panoramicznym dachu nie wspominając. Testowy egzemplarz kosztował 122 300 zł, co jest według mnie rozsądną propozycją, jeśli weźmiemy pod uwagę bogate wyposażenie i uniwersalne właściwości jezdne. Mimo porażki na szczycie nie powiedziałbym, żeby Sportage wracał z poligonu z podkulonym ogonem. Spędziłem tam w sumie około 3 godziny, łącznie z czasem przeznaczonym na zdjęcia i mimo ekologicznych opon Kia radziła sobie dosyć dobrze z wszystkimi stawianymi przed nią wyzwaniami.