zupper LOB MEMBER BMW E39 528I Warszawa | Mroźny poranek, dziś okolice Końskich godzina 8 rano (na termometrze kluski -32). Wiem, że zapalę bo akumulator dobry, dzień wcześniej zrobiłem bez problemów trasę 200 km i auta jestem pewien. Otwieram kluskę, wchodzę, odpalam...
Jęknęła i odpaliła bez problemu chociaż odgłosy spod maski przypominały finałowy pojedynek transformersów z drugiej części filmu. Ruszam powoli niczym "żółw ociężale". Wiem, że wszystko zmrożone jak wędkarze na Śniardwach więc turlam się 40 - 50 km/h. Do przebycia mam 10 km do Stąporkowa, do stacji benzynowej. Chcę zatankować paliwo i rozgrzać kluchę przed powrotem do domu. Generalnie wszystko ok. Po przejechaniu 2 km zauważam, że strzałka temperatury silnika zaczyna piąć się w górę. Ciut za szybko myślę, tym bardziej, że automat nie przerzuca mnie na gaz jak zawsze to do tej pory robił, a wewnątrz kluski wciąż jak w lodówce "Mińsk".
"Nic to" myślę i powolutku dalej się turlam 50-60 po za zimnem nie odczuwając żadnych anomalii. Gdy wskazówka na 3 km osiągnęła normalną dla kluskofona temperaturę 89-92, niepokój zagościł na stałe w moim sercu. Zdecydowanie za szybko, dmucha zimne powietrze, zaś przy tej temperaturze gaz już dawno powinien zaskoczyć! Ja jednak jestem twardy, bez kaleson, rękawiczek, ocieplacza tylko w kurtce jadę dalej. Następny 4 km zaczyna się horror. Wskazówka na maxa, skończyła się skala i zaczyna pachnieć nie tak jak powinno. Wrzucam migacz, zjeżdżam do zatoczki PKS-u gaszę kluskofona i otwieram machę. Spod machy nagle kłęby dymu ze spalonego oleju i cały lewy tył silnika skąpany w oleju. Na zewnątrz -30, ja dygotam jak galareta i jestem w ciemnej dupie, do tego bez kaleson i ciepłego ubrania. Wiem, że nie ma co przeginać bo kluska jest jak kochanka (na tę chwilę tylko jedna) i trzeba o nią dbać. "Bogu dzięki" w bagażniku miałem ubranie do sportów ekstremalnie zimowych więc ubrałem kalesony, zimowe buty trekkingowe, ocieplacz na swój paskudny ryj i gogle. Za 2 km jest warsztat mojego kumpla. Zasuwam 2 km z buta i streszczam sprawę, mając sople w nosie szron na twarzy i wzwód do środka. Wstępna diagnoza jest taka, że wywaliło olej ze względu na zatkaną - zamarzniętą odmę. Auta nie holuję, więc laweta, albo dolewka i dojazd 2 km. Wybieramy drugą opcję. Zalewam kluskę olejem i turlam się na spokojnie do warsztatu. Tam diagnoza zostaje potwierdzona. Zapchana odma,w efekcie wywaliło uszczelki pod deklami. Samochód na 2-3 dni zostawiam, ale pewne rzeczy nie dają mi spokoju, i tu moja prośba do Was kochani. Logicznie myśląc co czasami mi się zdarza rozkminaim temat następująco:
- skoro zatkana jest odma i ciśnienie oleju wywala go na zewnątrz to wiadomo, że spadek smarowania powoduje wzrost temperatury silnika. Ten wzrost powoduje także wzrost temperatury płynu chłodzącego a co za tym idzie ów płyn powinien być gorący. Faktycznie jak otworzyłem żółty, magiczny koreczek płyn był gorący, tylko dlaczego nie czułem tego gorąca w żaden sposób w środku auta puszczając z zimna iskry zębami przy temperaturze silnika koło 100C ? I dlaczego po przekroczeniu odpowiedniej, minimalnej temperatury nie zaskoczył na gaz tylko cały czas się turlał na benzynie?
p.s. na bieżąco będę informował, jesli okaże się że silnik jest do dupy nie będę auta reanimował bo 2.6 trudno dostać i zmienię kluskę...
Pozdrawiam
[ wiadomość edytowana przez: zupper dnia 2012-02-04 20:04:38 ] |